Warszawa. Morrison wraca do Rampy
Spotkaliśmy się, by znów poczuć magię The Doors - mówią twórcy "Morrison Koncert". W czwartek 17 marca w teatrze Rampa premiera kolejnego projektu autorów spektaklu "Jeździec burzy".
- Teatralność tego koncertu polega wyłącznie na tym, że jest on grany w teatrze. Wszystko odbywa się na scenie, która rządzi się swoimi prawami, ale to przede wszystkim koncert - tłumaczy reżyser Arkadiusz Jakubik.
"Morrison Koncert" zapowiada się interesująco, zespół pod kierownictwem Romana Kunikowskiego brzmi solidnie, a Marcin Rychcik [na zdjęciu] z powodzeniem już po raz drugi wciela się w postać ikony rock'n'rolla lat 60. Zaśpiewa 13 piosenek Doorsów w polskich przekładach Krzysztofa Jaryczewskiego, Jędrzeja Polaka i Marcina Rychcika, zaprezentuje też dziesięć wierszy Morrisona. Dla fanów "Jeźdźca burzy" niewątpliwą niespodzianką jest to, że będą mogli usłyszeć nowe utwory: "When The Music's Over", "The Soft Parade", "L.A. Woman" i "Roadhouse Blues". VJ Kuba Mysłowski zobrazuje koncert wizualizacjami.
- Spotkaliśmy się przy wódce z ludźmi, którzy stworzyli "Jeźdźca burzy", i zapadła decyzja, by wrócić do tego samego tematu. Zrobiliśmy to, by znów spotkać się przy pracy nad muzyką tego zespołu, nad poezją Jima Morrisona, by jeszcze raz dotknąć magii, która towarzyszy próbom - tłumaczy Arkadiusz Jakubik.
Od września 2000 r. "Jeździec burzy" pojawił się na scenie 107 razy. Spektakl obejrzało 35 tys. widzów. Często reagujących żywo i spontanicznie. Jest szansa, że "Morrison Koncert" powtórzy ten sukces.
Czwartek 17 marca, Teatr Rampa, ul. Kołowa 20, godz. 19., bilety: normalny 40 zł, ulgowy 30 zł.
***
Mówi Marcin Rychcik
Targówek to trochę koniec Warszawy. Czasami myślę, że jeżeli ludzie nadal chcą przychodzić, to jest to duży sukces. Mam jednak czasami wrażenie, że śpiewam ciągle dla tych samych osób, które po prostu lubią The Doors i Morrisona.
To moja życiowa kreacja. Nie jestem profesjonalnym aktorem. I z jednej strony mam dystans do tej roli. Ale z drugiej - to dla mnie sprawa życia i śmierci.
Bardzo rzadko myślę o tym, że to ikona, bożyszcze milionów, bóg seksu i rocka i czegoś tam jeszcze. Mnie bierze w tym wszystkim coś innego. Dla mnie to poezja pierwszej wody. Może to, co mówię, zabrzmi banalnie, ale ja w to wierzę. W to, że w tym jest zaklęta prawda o człowieku, o granicach, do których może dojść. Mnie w zasadzie nic innego w życiu nie interesuje, bo co może człowieka interesować poza muzyką, miłością i śmiercią?
Kiedy zaczynałem grać Morrisona, byłem w wieku, w jakim umarł, teraz jestem o pięć lat starszy. Mam poczucie, że zmarł, będąc gówniarzem, a stworzył bardzo ciekawe myśli. Na scenie nie myślę o nim, tylko o tym, co zostawił. O słowach, które się we mnie wyryły.