Idzie rewolucja w operze
Początek sezonu w Teatrze Wielkim zapowiada się rewolucyjnie. W sobotę zobaczymy operę Andrea Chenier, która przyjechała prosto z Waszyngtonu.
Mariusz Treliński od lat zaskakuje różnorodnością pomysłów i nowatorstwem. Obok ekranizacji ambitnych dzieł literackich — Pożegnania jesieni oraz Łagodnej — ma na swoim koncie również na wskroś współczesnych Egoistów. Możliwości X muzy przestały reżyserowi najwyraźniej wystarczać, gdyż wziął się za inscenizacje oper. Estetykę tego, wydawałoby się najbardziej koturnowego gatunku sztuki próbuje natchnąć duchem postmodernizmu — nadać napuszonej operze umowność ironicznej zabawy formą, a konwencje przełamać nowymi rozwiązaniami scenicznymi.
To poszukiwania bliskie optyce innego operowego estety — Petera Greenawaya. Widać je w najnowszej inscenizacji Andrei Cheniera. Opera Trelińskiego z choreografią Emila Wesołowskiego i scenografią Borisa Kudlički miała światową premierę w ubiegłym roku na kierowanej przez Placido Domingo scenie w Waszyngtonie.
Historia poety Andrei Cheniera, skazanego na śmierć w czasie rządów Robespierre’a, staje się pretekstem do pokazania mechanizmów historii i jej wpływu na życie jednostki. — Opera Umberta Giordana — mówi Treliński — opowiada o ludziach uwikłanych w historię. Wszystkie rewolucje mają podobny przebieg, najpierw są piękne hasła, potem rodzi się terror — dodaje.
W jego interpretacji kod historii podlega uwspółcześnieniu — to, co działo się kiedyś, ma miejsce także dziś. Dlatego Sankiulot Matthieu przypomina Mussoliniego i Hitlera, w scenie zgładzenia bohatera gilotynę zastępuje gaz, a historyczne, rekwizyty przypominają przedmioty codziennego użytku.