Dzika strona Pauli z Wilanowa. Monik Babula opowiada o spektaklu "Baśnie z dna Wisły"
- Na całym świecie są tradycje teatru lalkowego dla dorosłych, przez lalki można powiedzieć o wiele więcej i mniej dosłownie - o "Baśniach z dna Wisły" w Dzikiej Stronie Wisły z aktorką Moniką Babulą rozmawia Izabela Szymańska w Co Jest Grane 24.
Paula z Wilanowa, warszawska syrenka, dziewczyna z Charlotte - Monika Babula od prawie czterech lat pokazuje się w różnych wcieleniach widzom kabaretowego cyklu Pożar w burdelu. Teraz zobaczymy ją w spektaklu "Baśnie z dna Wisły" według scenariusza i w reżyserii Michała Walczaka w klubie dzika strona Wisły. Premiera w środę 27 lipca.
Izabela Szymańska: Kiedy rozmawiałyśmy półtora roku temu Pożar w burdelu pokazywany był w coraz większych salach, dla coraz większej widowni. Mówiłaś wtedy, że marzysz o spektaklu dla 30 osób. Ile zmieści się w Dzikiej Stronie Wisły?
Monika Babula: Do 100 osób, kameralne warunki są tu spełnione, jest możliwe złapanie oka widza siedzącego w ostatnim rzędzie, Dzika jest dosyć niezwykła pod tym względem.
Na którym z twoich burdelowych wcieleń chcecie się skupić w "Baśniach z dna Wisły"?
- Na pewno przewodnią bohaterką będzie Paula, wyraźnie pokazuje przemiany społeczne i polityczne klasy średniej, ma największy potencjał dramaturgiczny.
Zanurzymy się w otchłań Wisły, a w czym Paula się przejrzy, w jakim potworze, w jakiej swojej nieodgadnionej stronie, to zobaczycie sami.
Paulę poznaliśmy jako mieszkankę Wilanowa.
- I beneficjentkę przemian politycznych. Przyjechała do Warszawy ze Słoikowa, była studentką na SGH, wdała się w płomienny romans z profesorem Leszkiem Balcerowiczem, który niestety porzucił ją, ale namaścił jako osobę przebojową. Paula w rozpaczy i pijanym widzie poznaje Zdzisława, budowniczego metra, z którym bierze ślub. Lecą na fali 2000 roku - szalony kredyt we frankach, wypasione mieszkanie w Wilanowie, Paula najebuje się każdego wieczora winem od Marka Kondrata, kupuje kolejne buty na Zalando, jeżdżą na zagraniczne wycieczki. Ale, gdy nadchodzi kryzys finansowy, mają również kryzys w związku - kompletnie w niego nie inwestowali, każdy skupiony był na sobie i konsumpcji. Paula potrzebuje duchowej przemiany, idzie na terapię do doktora Faka, wdaje się z nim w romans, Zdzisław z rozpaczy ma romans ze swoim kolegą z pracy Robertem, po małżeństwie zostają zgliszcza.
Ona nie jest w stanie utrzymać mieszkania, ponieważ również jej korpo-życie ulega degradacji. Decyduje się na uzdrowienie swojej animy, więc przenosi się na prawy brzeg Wisły. W krzakach rozbija tipi, żre zioła, sadzi ayahuascę, stąd migruje do Kampinosu, biega z wilkami, staje się eko.
Ale z tego też nic nie wychodzi. Spotykamy ją w momencie, kiedy bliska jest ostateczności, bo wszelkie próby tu na powierzchni nie przynoszą satysfakcji, tej pustki w środku niczym nie może zagłuszyć.
Co mogłoby jej pomóc? W najnowszych piosenkach śpiewa o braku wspólnoty, kontaktu z drugim człowiekiem.
- Paula wyniosła ze Słoikowa wartości chrześcijańskie, oazę ma w sercu, w dzieciństwie na wsi poznała rytuały. Dziś nie praktykuje, więc brakuje jej jakiejś mszy niedzielnej, dreszczy, kiedy wszyscy śpiewają razem, łączą się dla wyższego celu. Oczywiście jest groteskowa. Michał i Max - scenarzyści - tak ją widzą, ale i ona sama czuje, że jest śmieszna. Paula jest bardzo histeryczna, nie boi się swoich emocji, odkrywa się - to też jest bardzo plebejskie: jak płakać - to na całego, jak się cieszyć - to na całego, w Warszawie musiała się zgorsetować i teraz nie wie, jak się rozsznurować.
To chyba typowy schemat. Przyjeżdżając do Warszawy, wszystkiemu zaprzeczasz, poddajesz się nurtowi życia i gubisz się. A potem, często po 40., zaczynasz wracać do Słoikowa, patrzysz, co było dobre, co złe, co można stamtąd wziąć.
Właśnie wróciłam z Beskidu Niskiego od rodziny - tam ciągle są wesela na 300 osób, śpiewa się "Sto lat!" po tysiąckroć, są wielkie pogrzeby, ludzie łączą się w zbiorowości, żeby coś zrobić, uczcić, ten karnawał tam jest, a udział w nim przynosi ulgę. Miasto tego nie daje. W Warszawie nie ma miejsca ani na taką radość, ani na słabość. Nawet jadąc na wakacje, każdy mówi, ile książek zabiera, co chce przemyśleć, a tam po prostu żyjesz. Po weselu są żniwa, po żniwach trzeba zebrać zapasy na zimę, twój rytm wyznaczają cykle dnia, pór roku, to bardzo porządkuje życie.
Przychodzą do ciebie dziewczyny i mówią, dlaczego Paula jest im bliska?
- Tak, zwłaszcza kiedy była outsiderką biegnącą z wilkami, dziewczyny zaczepiały mnie na foyer w Teatrze WARSawy i mówiły: "Paula, zrób coś, żebyśmy mogły krzyczeć, chcemy razem z tobą!". To jest jakieś marzenie kobiet, żeby zerwać z tym, czego oczekuje od nas kultura i odnaleźć swoją kobiecość w naturze. Paula po tej nieszczęsnej terapii przestaje myśleć, że jakikolwiek Dr Fak ją zbawi, wie, że siła jest tylko w niej. Intuicję ma dobrą, ale jeśli nie ma narzędzi, żeby taką praktykę pogłębić, to staje się kolejną pułapką, która nie daje tego, co najważniejsze: radości i spokoju.
Wracając do nowego spektaklu - słyszałam, że będziesz na scenie używać lalek.
- Moja i Mariusza Laskowskiego, który wystąpi ze mną w przedstawieniu, przygoda z Michałem Walczakiem zaczęła się w spektaklu "Ostatni tatuś" w Teatrze Lalka, świetnej bajce, która była podróżą przez nocne miasto. Grałam 10-letnią Anię, Mariusz - mojego najlepszego przyjaciela - misia pluszowego Azora. Razem wyruszaliśmy w podróż, żeby odnaleźć ojca, którego porwało Czarne Ptaszysko. Duża część akcji była pokazana lalkami. Oboje studiowaliśmy na wydziale lalkarskim w Białymstoku, od lat jesteśmy związani z Teatrem Lalka, mamy zakodowane myślenie formą.
W burdelu też często przemycamy proste rozwiązania, bo szybko zabierają widzów w magiczną przestrzeń, której każdemu brakuje, to fajnie uspokaja nasze nerwice, neurozy i problemy z realu.
Na całym świecie są tradycje teatru lalkowego dla dorosłych, przez lalki można powiedzieć o wiele więcej i mniej dosłownie, uniosą wszystko: ostry seks, ścięcie głowy. W "Punch i Judith" on zaprowadza porządek, uderzając wszystkich przedstawicieli władzy pałką; nikogo nie obraża, trup ściele się gęsto, a widz po takiej 50-minutowej rzezi wychodzi z rodzajem katharsis. Dno Wisły jest fajną inspiracją do tego, żeby pofantazjować, co się tam dzieje i przedstawić to lalkami.
Z perspektywy już prawie czterech lat, jak myślisz, skąd bierze się ciągłe zainteresowanie widzów Pożarem w burdelu i waszymi postaciami?
- Ludzie potrzebują przejrzeć się w jakiejś wspólnocie, my taką rodzinę tworzymy, jak w serialu wraca się do bohaterów. Nasze postaci obrosły żyćkiem teatralnym i dramaturgicznym, ta menażeria jest, i do płaczu i do śmiechu, i do przytulenia. Do tego dochodzi to, co jest istotą burdelu, czyli zajebywanie ludzi miłością, a w tych czasach niekoniecznie mamy z tym do czynienia na co dzień.
***
"Baśnie z dna Wisły" w Dzikiej Stronie Wisły
Tekst i reżyseria: Michał Walczak, Maciej Łubieński
scenografia: Marta Kodeniec
muzyka: Wiktor Stokowski
Występują: Monika Babula, Mariusz Laskowski
Premiera: 27 lipca, godz. 20 w klubie Dzika Strona Wisły, plac Hallera 5.
Kolejne spektakle: 27, 28 lipca, godz. 20, 31 lipca, godz. 17.30, bilety: 50 zł.